fot. Piotr Kaczmarek fot. Piotr Kaczmarek

Po ośmiu sezonach spędzonych w naszym klubie, podczas których koszykarki AZS AJP Gorzów wywalczyły srebrny i brązowy medal w Energa Basket Lidze Kobiet, nasze „ręce, które leczą”, czyli Radosław Kownacki wraca na rodzinne Pomorze. Dziękujemy Radek za wszystko! 

 

Piotr Kaczmarek: Jak zaczęła się twoja współpraca z AZS-em?. Zawsze chciałeś pracować z koszykarkami?

Radosław Kownacki: Zawsze chciałem pracować w sporcie, ponieważ to daje duże pole manewru jeżeli chodzi o rozwój w mojej dziedzinie. Jeden sezon pracowałem z siatkarzami GTPS-u, gdzie poznałem Konrada Wieczorka, który mi pomagał w pracy. Po tym sezonie zadzwonił, że jest okazja, żeby rozpocząć współpracę z koszykarkami. Telefon, spotkanie z prezesem, z trenerem i tak zleciało 8 sezonów.

 

To nie jest poniekąd tak, że fizjoterapeuta w koszykarskim klubie pracuje trochę w cieniu?

Fizjoterapeuta w każdym sporcie pracuje w cieniu. Im mniej nas widać na "boisku" tym teoretycznie lepiej . Często kibice nawet nie widzą kim jesteśmy i dlaczego tam siedzimy, kojarzą tylko, że podajemy ręczniki i napoje, co mi osobiście nie przeszkadza, bo przecież to robię.

 

Jak wygląda praca z koszykarkami? Jak oceniasz  ich świadomość pod kątem przygotowania fizycznego do meczów?

To ciężkie pytanie, ponieważ tu można mówić i mówić. Praca z kobietami  ma swój urok, ale zawsze jest ta druga strona medalu. Świadomość dziewczyn jest na bardzo różnym poziomie. Przez te kilka lat widziałem sporo i starałem się pomagać, czy podpowiadać tym, które wymagały tej pomocy. Każda ma swój indywidualny sposób przygotowania do meczu, co kibice widzieli nie raz. Były takie koszykarki, które pojawiały się na parkiecie długo przed oficjalną rozgrzewką, a były i takie, które wychodziły dopiero na jej rozpoczęcie.

 

Fizjoterapeuta wbrew pozorom jest cały czas przy zespole. Trzeba być też poniekąd psychologiem?

Tak to prawda, jesteśmy do dyspozycji 24 godziny na dobę i zdarzało się w nocy jeździć po szpitalach i nie tylko. Czasami się zastanawiałem, czy nie jestem psychologiem z umiejętnościami fizjoterapeuty, ale fakt część naszej pracy polega też na tym, żeby wysłuchać, doradzić i uspokoić, bo sytuacje bywały różne.

 

Na meczach często widzimy „tejpy” w różnych kolorach. Czemu mają one służyć i czy kolor ma znaczenie?

To znany już o kilku, jak nie kilkunastu dobrych lat kinesiotaping. Mnie uczono, że kolor znaczenia nie ma, ale podobno są narody, które wybierają kolor w zależności od potrzeby. Najprościej tłumacząc są to plastry, które mają odciążyć, bądź wspomóc dany staw, mięsień, czy więzadło w zależności od miejsca i techniki naklejania. Jest też technika przeciwobrzękowa, także to nie jest tak, że kupujemy plaster w aptece, przyklejamy i działa. Trzeba wiedzieć jak go przykleić dla danego urazu, czy problemu.

 

Z twojego doświadczenia jakie urazy w koszykówce zdarzają się najczęściej i jak im zapobiegać?

Myślę, że tu nikogo nie zaskoczę. Skręcony staw skokowy stawiam na pierwszym miejscu, dalej skręcenia kolan z różnym skutkiem od naderwania do zerwania więzadeł, czy uszkodzenia łąkotki oraz różne urazy i bóle z przeciążenia i dalej zwichnięcia, czy złamania. Nie liczę oczywiście stłuczeń, czy wybitych palców, bo to prawie codzienność. Jak zapobiegać? Ćwiczenia siłowe, ćwiczenia stabilizacji centralnej, rozluźnianie, wypoczynek, odpowiednia dieta. Nie można zapomnieć o koncentracji podczas treningu, ponieważ wtedy też może stać się coś złego.

 

W tym sezonie mieliśmy „podróż życia” na wyjazdowy mecz do Krasnojarska. Jak przygotować się do takiej długiej podróży, zmian stref czasowych, aby organizm mógł na meczu prawidłowo funkcjonować?

Szczerze powiem, że w rytmie jakim graliśmy nie ma dużego pola manewru. Lecimy zawsze wcześniej, co jest dużym plusem. Wszystko zależy od osoby, dziewczyny potrzebują dużo snu, ale też nie można przesadzić, ponieważ wtedy chodzimy jeszcze bardziej zmęczeni. Fakt na Syberię "kawałek" drogi jest, ale to jeszcze nie koniec świata, a zawód sportowca polega na podróżowaniu.

 

Był to twój ostatni sezon pracy w naszym klubie. Dlaczego taka decyzja i czy jeszcze zobaczymy Ciebie w hali z innym zespołem?

Decyzja podjęta, głównie ze względów rodzinnych. Po pierwsze od ponad roku jesteśmy szczęśliwymi rodzicami Stanisława, a praca w sporcie przy połączeniu EBLK I EuroCup wiąże się z tym, źe nie ma  mnie w domu. Nie chcę później żałować, że przegapiłem najważniejszy czas w życiu. Do tego oboje z żoną pochodzimy z Pomorza, więc wracamy do siebie. Czas na zmiany w życiu, budujemy dom, remontujemy gabinet, krótko mówiąc wywracamy życie do góry nogami. Zapowiada się ciekawy, a jednocześnie ciężki okres przed nami, ale jesteśmy dobrej myśli, bo będziemy w końcu u siebie i na swoim. Czy jeszcze mnie zobaczycie? Pewnie że tak, jak będzie okazja to się pojawię na Chopina i daj Boże na nowej hali, ale raczej już nie w pracy.

 

Wróćmy jeszcze do tych play-off z poprzedniego srebrnego sezonu? Wtedy to koszykarki częściej były u Ciebie w gabinecie, niż na treningu. Łatwo na pewno nie było, ale zdradź troszkę kulis z tej walki, by dziewczyny mogły zagrać.

Nie ma co udawać, był to mój najtrudniejszy sezon, a szczególnie jego końcowa faza. Jakoś się udało, bo srebro wisi na ścianie. Play-offy to trudny czas dla nas wszystkich, trenerzy muszą wykombinować coś ekstra i wykrzesać z dziewczyn jeszcze więcej. One muszą to wytrzymać, po całym sezonie zasadniczym, zmęczeniu fizycznym i psychicznym, a ja muszę zrobić wszystko, żeby dały radę (śmiech) Było sporo kontuzji, pecha, zmęczenia, wszystkiego było sporo, ale daliśmy radę. Pomagał mi na miejscu Konrad Wieczorek  i Rafał Bujko i też dzięki nim to wszystko się udało. Gdybym był sam ciężko teraz mówić co by się wydarzyło. Julia "wypadła" na dłużej, Masha narobiła nam w Gorzowie stracha, ale kulminacją "zła" był mecz we Wrocławiu, gdzie Annamaria nie zagrała, Kiki grała z bólem kolana, a ja pierwszy raz musiałem zostawić zespół, bo wylądowaliśmy z  Ariel w szpitalu. Do tego Laura ten mecz skończyła poobijana jak po bokserskiej walce, a Sharnee w sumie całe play-offy grała przeziębiona. Wiadomo, że każda z dziewczyn na coś narzekała. Z drugiej strony tyle było tych urazów i tak szybko się to działo, że nie było czasu się zastanawiać, tylko trzeba było robić wszystko co się da. Godziny spędzone na hali i w hotelowych pokojach zaowocowały tym, że wyszło chyba nie najgorzej i sezon zakończyliśmy na drugim miejscu.

 

To już na koniec jak będziesz wspominał te lata pracy w AZS-ie i co najbardziej zapadnie w pamięci?

To był bardzo ciekawy czas w moim życiu i osobistym i zawodowym. Ciągle wysokie obroty, co było z jednej strony super, z drugiej zaś męczące, także pod koniec sezonu już się człowiek cieszył, że życie lekko zwolni. Jakbym miał wymienić wszystko, to zabrakłoby Internetu (śmiech) Tak na poważnie to mój ulubiony, choć bez medalu to sezon 2016/2017. Naprawdę ekipa była zacna, przyjemnie było patrzeć jak grają i z nimi pracować. Następny to już srebrny sezon i mój pierwszy medal, kolejny dla klubu po przerwie niesamowite uczucie. Wyjazd na Syberie też nie zdarza się często, a ten mój ostatni sezon w Gorzowie również był wyjątkowy. Skończyliśmy tak szybko i niespodziewanie, ale dorzuciliśmy do kolekcji brązowy medal.

 

Pierwszy obóz w Szklarskiej Porębie i wygrana z Hanią Sługocka, no i pomoc bliźniaczkom i Szajcie, żeby dotarły do góry (śmiech). Każdy wyjazd z Irkiem i Michałem. Nie zapomnę jak Michał Kugler w autokarze po jednej nutce zgadywał piosenki z radia, albo mówił dokładne wyniki meczów sprzed kilku lub kilkunastu lat i to różnych dyscyplin. To był normalnie szok. Nie mogę zapomnieć o doktorze Sławku Dziobiaku, który był zawsze z nami, wtedy kiedy go potrzebowaliśmy.

No i naszych kibiców… Zawsze robili taką robotę, że do dziś zastanawiam się, czy nie oskarżyć ich o częściową utratę słuchu, co najmniej na lewe ucho. Przez 8 sezonów naprawdę nie było lepszych i głośniejszych kibiców niż oni. Byli zawsze, nawet tam gdzie myśleliśmy, że nie dojadą, to wchodzili ze śpiewem – „Jesteśmy zawsze tam, gdzie nasz AZS gra...”

 

Dziękuje Wszystkim pracownikom klubu, za to że zawsze można  było na nich liczyć. Head coacha Darka zapamiętam jako człowieka, który potrafi żartować, ale jeśli chodzi o koszykówkę to żartów nie ma. Kilka ciekawostek z czasów jego studiów Moskwie też zapadło mi w pamięci. Trenera Roberta Pieczyraka będę pamiętał z jego walki w górach, z nieprzeciętnego poczucia humoru, z jego hierarchii zespołów oraz poukładanego planu dnia. Do tego w sumie można było z nim załatwić wszystko.

Dziękuję panom i paniom z hali, za to, że pomagali kiedy mogli. Dziękuję też wszystkim koszykarkom za współpracę, to była przyjemność pracować z Wami przez te osiem sezonów. Dziękuję  zarządowi klubu oraz wszystkim trenerom z którymi współpracowałem. Ciężko jest wymienić teraz każdego, więc żeby nie pominąć nikogo, dziękuję wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób mieli wpływ na moja prace w AZS AJP Gorzów. 

Designed with by jakubskowronski.com